Dzwoni budzik, na zegarze 5:45. Na dworze szaro, nawet ptaki jeszcze niezbyt śmiałe.
Może dlatego, że zapowiada się pogoda pod psem. Będzie lało.
Nie tylko ptaki, ja też lubię słońce. Cóż – wygląda na to, że dziś nie będzie ideału.
Poranek
Komórka wskazuje 6:20. Czas ruszać. Miasto jeszcze nie do końca rozbudzone. Dojazd do centrum sprawny. To lubię. Tak samo jest wieczorami.
Nocą dochodzi jeszcze spokój i cisza. Oraz senność – a to już niestety mniej ciekawy kompan podróży samochodowych.
O 6:50 podjeżdżam pod restaurację, w której spotyka się moja grupa Towarzystwa Biznesowego. Kwadrans networkingu, aktualizacja spraw u znajomych, uściski dłoni z kilkorgiem nieznajomych. Śniadanie. Prezentacje. Networking. Kilka rekomendacji.
Plan dnia
Ruszam dalej. Wszak dzień zaplanowany jest już od dawna.
Kalendarz przypomina – kolejne spotkanie o godzinie 10:15. Domaniewska. Jadę. Jakimś cudem udaje mi się zaparkować. Siadam przy stoliku w umówionej kafejce, zamawiam espresso i czekam na rozmówcę. Mam jeszcze niecałe 10 minut. Szybkie odpisanie na kilka maili, kilka telefonów… a rozmówcy nie ma.
Dzwonię więc do niego i pytam: „gdzie się Pan podziewa? Kiedy Pan dojedzie?”.
Zderzenie z rzeczywistością
I tu następuje uderzenie obuchem.
– Jak to kiedy dojadę? Przecież nie potwierdzał Pan spotkania wczoraj?
– Nie miałem czego potwierdzać. Umówiliśmy się na konkretną godzinę, konkretnego dnia, w konkretnym miejscu. Nic w naszej umowie się nie zmieniło. Dlaczego miałbym nasze ustalenia ponownie potwierdzać akurat dzień przed spotkaniem?
– No tak, ale ja myślałem, że Pan potwierdzi.
Ze spotkania nici. Z biznesu pewnie też.
Jak to jest, że umawiając się z dorosłym człowiekiem, który ma przecież też sporo na głowie, mamy pamiętać o dodatkowych potwierdzeniach umówionych rzeczy.
Zupełnie tego nie rozumiem.
Nie po to umawiam się na spotkanie z wyprzedzeniem kilku tygodni, aby później niczym recepcjonistka w przychodni potwierdzać dzień wcześniej wszystkie umówione wizyty. Od tego jest planowanie, aby zbędnych ruchów wykonywać jak najmniej. A jeśli coś wypadnie, ktoś zachoruje lub powódź zaleje miasto – wtedy należy skontaktować się z osobą, z którą mamy się spotkać to spotkanie odwołać.
Tylko tyle.
Po co komplikować sobie życie?
Rozwiązania
Rozwiązań jest według mnie sporo. Każde z nich opiera się na trwałym zapisaniu umówionego spotkania na nośniku zewnętrznym
Najprostsze – papierowy kalendarz. To działa. Wystarczy zapisać i… jest. Niestety w 2017 zrezygnowałem już z tego dobrodziejstwa. Za wiele dzieje się w chwilach, gdy kalendarza nie mam przy sobie.
Na takie momenty idealna jest komórka. Większość z nas ma przy sobie smartfona. A tam jakiś wbudowany kalendarz. I już. Więcej nie trzeba.
Ja używam kalendarza google. Wspaniale synchronizuje się pomiędzy urządzeniami i na dodatek ma opcję udostępniania kalendarza partnerom biznesowym, aby łatwiej można było ustalać terminy spotkań. Dzięki temu nie trzeba umawiać spotkania, aby umówić spotkanie 😉
O tak:
Jeśli spotkanie jest trójstronne lub nawet więcej osobowe, wtedy polecam doodle . Każdy uczestnik spotkania wpisuje swoje preferencje i wtedy można wybrać te terminy, które pasują wszystkim. Proste a skuteczne.
To tyle na dziś. A jak Ty radzisz sobie z codziennym planowaniem?
Przekaż dalej
Udostępnij ten post znajomym (rzecz jasna jeśli uważasz, że warto)